sobota, 21 września 2013

Rozdział 1. Fotografia


  - Zdajesz sobie sprawę, że zarywając noce, zaczynasz zamieniać się w zombie? -  Lucy wycedziła z pełnymi ustami, wskazując upapranym od sosu palcem w stronę czarnego stolika. Jane obrzuciła siostrę ironicznym spojrzeniem i posłusznie sięgnęła po jedną z kanapek. 
  - Nie jesz, anemicznie wyglądasz i dąsasz się na ludzi, którzy wyciągają do ciebie dłoń. - wyjaśniła przekładając karty jednego z kobiecych czasopism. - Dobrze, że ty wyglądasz za nas dwie - mruknęła z przekąsem, i wróciła do czytania. 
  Lucy wyznawała zasadę, że ludzie są kowalami własnego losu i tylko od nich zależy jak pokierują swoim życiem. Nie tolerowała ludzkiej głupoty, a zwłaszcza głupoty i naiwności swojej młodszej siostry.
  Od lat powtarzała, że gdy skoncentruje się na sobie, wtedy cała reszta nie będzie odwracać jej uwagi od kariery. Pieniądze również nigdy nie były problemem, a nawet jeśli, to zawsze przecież mogłaby zwrócić się do niej. Kancelaria prawnicza w której obejmowała jedną z posad, spokojnie odpowiadałaby jej upartej siostrze, więc w majowy wieczór zapytała ją co o tym sądzi, gdy ta jednak roześmiała jej się prosto w twarz, kobieta porzuciła w diabli owy pomysł i zdecydowała się nigdy więcej nie poruszać tematu pracy.
 - Jane? Pozwól tu na minutkę! - z kuchni dobiegł do niej głos lekko poirytowanej matki. Pewnie znowu zapomniała gdzie jest cukier, pomyślała odkładając ostrożnie starą książkę, która z pewnością gościła w niejednym cichym zaciszu. Lucy spojrzała w jej kierunku i lekko mrugnęła wychylając się po kolejną, tym razem podwójną gigantyczną porcję.
*
 Jane spojrzała z uśmiechem w stronę bałaganu i jego oczywistej sprawczyni, która w kremowym za dużym fartuchu starała sięgać po produkt z najwyższej półki.
 - Cukier? - zapytała z uśmiechem, podchodząc bliżej i jednym zwinnym ruchem zdejmując jedno małe opakowanie z półki. Kobieta przewróciła oczami. - Oj nie rób tej miny, Jane - westchnęła ciężko, opierając swoją dłoń o kant blatu kuchennego. - Jeszcze jesteś młoda i pamięć cię nie zawodzi. - rozżalona kobieta machnęła ścierką w powietrzu, zajmując miejsce przy stole. 
 - Mamo - zaczęła spokojnie, odkładając opakowanie na bok. - To nie twój problem z pamięcią, tylko moje bałaganiarstwo - przyznała się bez bicia, nachylając się uprzejmie ku swojej rozmówczyni. Kobieta uniosła lekko podbródek i po raz pierwszy dzisiaj zdobyła się na uśmiech. 
 - Coś się stało? Bo odnoszę wrażenie, że cukier to tylko przykrywka. - ściszyła głos, spoglądając za siebie w obawie żeby nic z tej rozmowy nie umknęło poza kuchnię. - Nic szczególnego kochanie - zawahała się.
 - Nie chcę ci zawracać głowy -  oznajmiła odrywając się od stołu. 
 - Mamo. - zaprotestowała Jane wystarczająco szybko łapiąc dłoń kobiety.
 Obie trwały w chwilowej ciszy. Jane zauważyła, że jej matka nie wygląda na okaz zdrowia. Miała niewielkie sińce pod oczami, a w jej głosie kryło się coś niepokojącego. Albo po prostu nieświadomie przejęła pałeczkę od swojej siostry. Tak, zdecydowanie to drugie.
 - Kojarzysz może tę kobietę? - zapytała zmęczonym głosem, wyciągając stare zdjęcie z kieszeni fartucha. Dziewczyna posłała matce zagadkowe spojrzenie i zmrużyła lekko oczy w zastanowieniu. Pochwyciła zdjęcie i obracając je w dłoni starała się przypomnieć czy gdzieś nie spotkała tej tajemniczej kobiety.
 - Nie sądzę, nie - odparła przyglądając się roześmianej twarzy nieznajomej. Starsza dama miała na głowie niebieski kapelusz i wyraźnie kokietowała spojrzeniem osobę robiącą zdjęcie.  - Kim jest? - zapytała.
 - Problem w tym, że nie wie - westchnęła ciężko, krzyżując ręce na piersiach. - Przyszła do nas dziś rano, prosząc o filiżankę ciepłej herbaty. - wyjaśniła skupiając wzrok na zdjęciu, które trzymała jej córka.
 - Potrzebujesz mojej pomocy, jak rozumiem? - zapytała odkładając lekko wyblakłą fotografię na bok.
 - Tak, ale to jeszcze nie wszystko moja droga. - dodała po chwili, marszcząc lekko brwi. 
 - Rozmawiałam z nią. - zaczęła niemrawo, skupiając wzrok na jednym punkcie. -  Gdy zapytałam o jej imię, powiedziała że nie wie, a po chwili wyciągnęła tę fotografię i zapytała kim jest kobieta na zdjęciu - wyjaśniła.
 Jane nie miała pojęcia, w jaki sposób mogłaby pomóc, w końcu nie była ani doświadczonym psychologiem ani pracownikiem domu opieki dla seniorów, a książki były ostatnim pomysłem na jej liście. 
 - Może powinnaś zapytać Lucy, w końcu jest prawnikiem, mogłaby coś doradzić - zaproponowała wychylając głowę w stronę swojej siostry. Kobieta machnęła gwałtownie dłonią starając odwieść córkę od tego pomysłu.
 - Nie trzeba, kochanie. To nic nie da. Ta kobieta nie miała przecież żadnych dokumentów, tylko to zdjęcie. - wyjaśniła lekko posmutniałym głosem. 
 - Mogę wydrukować kilka zdjęć z jej wizerunkiem, jeśli to pomoże? - kobieta spojrzała na córkę z wdzięcznością. - Dziękuje, tak, jeśli to nie problem. - dodała gładząc delikatnie dłoń dziewczyny.
 - Żaden mamo - odpowiedziała z uśmiechem.
 *
 Następnego dnia, gdy wieczór powoli przykrywał swoją srebrną poświatą zatłoczone ulice Londynu, a Jane miała chwilę wytchnienia po 6 godzinnym segregowaniu książek, nie zamierzała protestować, gdy jedna z uprzejmych pracownic zaproponowała jej szybką kawę przed wyjściem.
  - Nawet nie masz pojęcia jak ci dziękuje - westchnęła z ulgą, zamykając ostatnią z brązowych teczek i odkładając ją na stos kilku innych. - Kawa lekarstwem na wszystko! - dodała radośnie Marlene, unosząc filiżankę w geście toastu. - O tak! Za kofeinę! - przytaknęła radośnie Jane, umaczając swoje suche wargi w gorącym lekarstwie na wszystko. Kobieta uśmiechnęła się optymistycznie i mrugnęła do niej okiem po czym zabrała plik z teczkami i szybkim krokiem udała się w stronę  zawiłych korytarzy w oddali.
*
  Pomieszczenie w którym pracownik mógł odpocząć i nabrać sił, lub po prostu wypić filiżankę kawy w czasie przerwy był naprawdę przyjemnym pokojem. Nie żadnym formalnym, szarym kątem ze stolikiem i dwoma krzesłami. Nie. Całość była utrzymana w stonowanych ciepłych barwach. Na ścianach wisiało kilka niebanalnych obrazów, a w rogu stał zabytkowy wiktoriański zegar z kukułką. Gdy tylko przekroczyło się próg do tego świata, nie było odwrotu. Zapach starych i używanych, lecz wciąż genialnych powieści, przyprawiał o zawrót głowy. Gdyby starczyło czasu w jednym życiu, Jane Bolter z pewnością wiedziałaby jak go zagospodarować. Mogłaby spędzić wieczność w krainie utkanej z tysięcy słów.
*
   Z głębszej zadumy wybudził ją wcześniej wspomniany zegar. Przy piątym obwieszczeniu godziny, Jane zorientowała się, że kawa tylko pogłębiła jej zmęczenie. Uniosła leniwie głowę, opierając się łokciami o sosnowe biurko i rozespanym wzrokiem spojrzała za okno. Miała to szczęście, że widok z dwunastego piętra dawał jej spore możliwości. Mogła dostrzec w oddali ogromne budynki i mikroskopijnych człowieczków przemierzających pospiesznie w tę i z powrotem. Obraz ten tworzył intrygujący paradoks. Człowiek myśli, że ma nad wszystkim kontrolę, a wystarczy tylko spojrzeć z innej perspektywy by dostrzec coś zupełnie innego. 
*
   - Koniec na dziś Jane, bo zaraz faktycznie przemienisz się w zombie - westchnęła głęboko do siebie i zmuszając się do  nieco większej energiczności, zacisnęła mocno powieki doprowadzając się w końcu do jako takiego porządku.
    Zdjęła marynarkę wiszącą luźno na krześle i po chwili zastanowienia przełożyła ją przez ramię. Gdy rano wychodziła, na zewnątrz panował skwar nie do zniesienia, więc zakładanie jej teraz byłoby wykroczeniem poza logikę. Zaśmiała się pod nosem na echo swoich własnych myśli. 
*
        Ostatni raz rozejrzała się po pomieszczeniu, by upewnić, że wszystko jest tak jak ma być. Przytaknęła dumnie głową i zatrzasnęła stare ogromne drzwi, których odgłos skrzypienia jakoś szczególnie nie podrażnił jej zmysłu słuchu. Przekręciła kluczyk i dwukrotnie nacisnęła na klamkę, by mieć już tę stu procentową pewność. Czego jak czego, ale skrupulatności i odpowiedzialności w pracy, nie można było jej wypomnieć. Co innego w domu. To zabawne, jak w wielu przypadkach ludziom nie zależy na porządku w swoich mieszkaniach, ale przychodząc do pracy, od razu zamieniają się w pedantów.
  *
 Jane podążała wzdłuż długiego korytarza wyłożonego staromodnym dywanem w wijące się wzory. Po jej obu stronach rozciągały się wysokie na 17 stóp regały pełne różnorodnych, niezwykłych historii, które dopiero ożyją pod jej chudymi opuszkami palców. Uśmiechnęła się ciepło do siebie i przyspieszyła kroku. Dookoła panował lekki półmrok, a ze sprytnie schowanych głośników upiętych gdzieś nad sufitem, rozlegał się utwór, który akurat wczorajszym popołudniem dopisała w pośpiechu, niemalże strącając posiłek ze stołu. ''Elements - Lindsey Stirling (Dubstep Violin Original Song)'' w końcu była jedną z osób układających playlisty na każdy dzień tygodnia. Lubiła to. 
*
    Skręciła w ostatnią z alejek, która prowadziła prosto do drzwi wyjściowych, wokół wciąż nie dało się nie dostrzec licznych regałów i wyjątkowej ciszy ogarniającej to miejsce o tej porze. Nacisnęła klamkę od drzwi, czując na twarzy łagodny powiew letniego wiatru. Uśmiechnęła się nieznacznie, ciesząc świeżym powietrzem i chwilą orzeźwienia jakie niewątpliwie ogarnęło ją tuż wychyleniu czubka nosa. Jednak w chwili gdy zaczęła wyciągać słuchawki ze swojej ogromnej torby przewieszonej na jedno ramię, w tle rozległ się głośny huk przypominający upadek czegoś z ogromnej wysokości. Jane wzdrygnęła się ze strachu i poczuła jak jej tętno przyspiesza o dobrych kilkanaście uderzeń. Rozchyliła lekko wargi i zanim zdążyła poprosić o pomoc mężczyznę, który przechodził w niedalekiej odległości od niej, schowała pospiesznie słuchawki do torby i pobiegła pędem w stronę drzwi.
*
    Ku jej oczom ukazał się kompletnie zdewastowany regał, który został specjalnie zrobiony na zlecenie pięć tygodni temu. Jeszcze kilka godzin temu to właśnie w nim robiła porządki. Co za szczęście, pomyślała, czując jak kropelka potu spływa po jej skroni.
Na podłodze widniał istny koszmar. To był jej ulubiony regał z najstarszymi książkami jakie można było zdobyć w Londynie. 
Podbiegła prędko do przepołowionego na dwie równe części olbrzyma i zdjąwszy torebkę, ukucnęła i zaczęła z niebywałą energią, ale i ostrożnością wyciągać spod niego tak cenne dla niej kawałki ludzkiej wyobraźni. 
  - Nie chcę przeszkadzać, ale... - Jane ogarnął histeryczny epizod zawału serca. Obróciła się gwałtownie za siebie, zatapiając roztrzęsione, ale i pełne gotowości spojrzenie w lazurowych i zdumionych oczach na jej z pewnością niebywale komiczny widok.
 - To nie jest zbyt mądre - nieznajomy dodał z przekąsem, pochylając się przez ramię dziewczyny, tak, że jego lekko opadający granatowy szalik, delikatnie musnął jej  odsłoniętego obojczyka. Mężczyzna bezszelestnie zmniejszył dzielącą ich odległość i sięgając szybko po jeden z tytułów, który leżał tuż obok jej dłoni, a który miała okazję czytać jakiś czas temu, po chwili wyszedł szybko bez słowa.
    *

Koniec pierwszego rozdziału, mam nadzieję, że nakreśliłam co nie co historię. 
 Nie jestem w stanie powiedzieć czy następne rozdziały będą równie długie, bo tutaj chyba za bardzo popłynęłam.


Każdy jeden komentarz wpływa na mnie motywująco, więc jeśli masz jeszcze chwilę i masz jeszcze siłę ;d skomentuj proszę ;)